Po rejsie złapaliśmy szybko metro i udaliśmy się na kolejny długo wyczekiwany punkt programu - do Katz Delicatessen. (https://www.fly4free.pl/forum/nowy-jork-gdzie-warto-zjesc,763,106997). Wizyta była hmm... niezapomniana. Ja poradziłem sobie z kanapką, Marta dała radę tylko z połową, drugą część musieliśmy zabrać ze sobą na wynos (i przemycać na mecz NBA). Solidnie najedzeni złapaliśmy ponownie metro i pojechaliśmy na 34 st, gdzie mieści się legenradny obiekt - Madisone Square Garden.
Hey! Hey! NBA! Pora na deser - spełnienie marzenia z dzieciństwa. Tak się szczęśliwie stało, że podczas naszej wizyty w NY lokalna drużyna - Knicks nie dość, że grała mecz u siebie, to jeszcze z rywalami ze stolicy - Wizzards, czyli z "naszym" Marcinem Gortatem. Lepiej być nie mogło! Bilety kupiłem jakiś miesiąc wcześniej ($80/os, górne sektory) - byliśmy na miejscu grubo ponad godzinę przed meczem i przed halą był istny dziki tłum. Na wejściu mocna kontrola (jak na lotnisku) - bramki, zakaz wnoszenia jedzenia i picia (ok, kanapkę udało się przemycić
;)). Później zajmowanie miejsc w sektorach. Na parkiecie rozgrzewka, jakieś czasoumilacze, konkursy - dokładnie tak jak sobie to wyobrażałem. Wraz z upływającymi minutami na trybunach robi się coraz to ciaśniej, w powietrzu (niestety) dość mocno daje się wyczuć zapach hot-dog'ów i innego jedzenie rozprowadzanego na trybunach. Potem już jest tak, jak to zwykle na takich imprezach (byłem na meczach siatkówki w Polsce) - gasną światła, prezentacja drużyn, hymn i te sprawy. Sam mecz - sportowo dla mnie dość ciekawy, Wizzards w ostatniej chwili wygrali ku niezadowoleniu 95% kibiców na sali. Interesujące było to, że przez praktycznie prawie cały mecz trybuny średnio były zaangażowane w grę - czasem tylko skandowane było "Di-fens!, Di-fens!". Za to ostatnie minuty, gdy Knicks mieli szansę wygrać, większość kibiców spędziła na stojąco.
Rozgrzewka. Na górze po środku widać Marcina Gortata
:)
Czy podobało mi się na meczu? Pewnie! Ale chyba spodziewałem się odrobinę większego "wow!". Oczywiście momentami było też zabawnie: jak pewnie można się spodziewać, większość trybun zajmowali kibice lokalnej drużyny. W pewnym momencie ktoś z Wizzards przejął piłkę i wykonał efektowny wsad, bardzo efektowny, aż zachęcający do wstania z krzesełka i jakiegoś okrzyku. Marta wstała i krzyknęła "yeeees". Ale tylko Marta. Nikt w promieniu kilkunastu metrów tego nie zrobił. Ups - dobrze, że to nie mecz piłki kopanej w Polsce
:)
Po meczu mieliśmy wstępnie plan odwiedzić jeszcze Empire State, ale o godzinie 23 mieliśmy już wystarczająco dużo wrażeń z tego dnia - zamiast na 34th street udaliśmy się do metra linii M (w połowie drogi między MSG a Empire), skąd pomknęliśmy do naszego brooklynskiego mieszkanka.Owszem, nadal są drewniane: https://youtu.be/rxFrx7UjA7020.01.2017, piątek, stopniowy koniec zwiedzania Piątek to dla nas dzień odpoczynku - nie mamy za dużo planów, jesteśmy już trochę zmęczeni intensywnością poprzednich dni - dobrze będzie trochę odpocząć. Ciągle jednak na naszej liście "do wykonania" mamy kilka rzeczy w ramach karty NYP, wiec trzeba je wykorzystać do maksimum możliwości. Jeszcze w czwartek, gdy wyszliśmy z Katz'a, Marta zgłosiła zapotrzebowanie na klasycznego bajgla od Ross and Daughters, zaraz obok Katz'a. Bierzemy zatem metro linii M, wysiadamy na 2nd Ave i udajemy się na kanapkę. Opis miejsca w moim innym poście: https://www.fly4free.pl/forum/nowy-jork-gdzie-warto-zjesc,763,106997. Miejsce jest zjawiskowe, oczywiście do najtańszych nie należy, ale 10 gatunków łososia robi wrażenie. Po szybkim śniadaniu ruszamy do pierwszej biletowej atrakcji - Madamme Tussauds.
Do "klasycznego" muzeum figur woskowych chcieliśmy iść już od dawna, chyba głownie po to, aby sprawdzić na własnej skórze pewna legendę tego miejsca (w Londynie nigdy nie mieliśmy na to czasu). Muzeum jednak jest dla nas sporym rozczarowaniem - w wielu aspektach. Po pierwsze - jakość/odwzorowanie - tutaj polowa figur rzeczywiście przypomina te osoby, które powinna, jednak całkiem sporo figur zupełnie nie przypomina prawdziwego aktora/piosenkarza/polityka. Po drugie - dobór "gwiazd". Owszem, sporo jest postaci znanych (politycy, aktorzy, muzycy), jednak mimo najlepszych chęci sporej części osób zupełnie nie poznaliśmy, nawet po przeczytaniu tabliczki z nazwiskiem. Po trzecie - dobór "gwiazd" - ok, rozumiem, ze gwiazda lokalnej drużyny baseballowej pasuje do tego miejsca i mieszkańcy NY się ucieszą, ale wstawianie trzech głównych "aktorów" z filmu "Zmierzch" raz, ze jest słabe, a dwa - było "na czasie" kilka lat temu. W każdym razie nam trafia się sezonowa wystawa pt. Ghost Busters (z okazji reboot'a tego filmu), która wypadała dość fajnie, bo poza figurami woskowymi było też sporo fajnej scenografii. Gdy już nam figury się znudziły, wyszliśmy na ulicę, gdzie w blasku fleszy odsłaniano figurę Donalda Trumpa (gdyż 20.01 to był dzień inauguracji Trumpa). Zaraz też dopadli nas: Iron Man, Minnie, Mickey oraz Olaf. "Maj friend, no mani, onli foto". Długo nie trwało, Marta ucieszona, Minnie zabiera mój telefon i robi fotkę, Iron Man wyciąga smyczkę i karteczkę z napisem "TIPS". 1:0 dla nich, trudno, moja asertywność niestety poległa, Marta dalej ucieszona - trzeba zapłacić. Wyciągam różne banknoty z kieszeni a gość próbuje mi wmówić, że $20 będzie ok - no chyba zbaraniał. W końcu ubożsi o $5 idziemy dalej - w stronę sklepu Disney'a.
Mamy trzy małe córeczki, więc odwiedziny w sklepie Disney'a były obowiązkowe na naszej liście. Sklep przeogromny i bardzo nam się spodobał
:) - lalki i inne gadżety w cenach przyzwoitych, ubranka - w cenach kosmicznych. Po wielu minutach nabywamy Kopciuszka, Roszpunkę i Bellę oraz partnerów: Tycia, Julka i Eryka, który to postanowił olać Arielkę i zrobić skok w bok z Bellą, gdyż nie-Bestii na stanie nie było. Sklep Disney'a mieści się tuż obok Times Sq, gdzie w najlepsze trwa relacja z inauguracji Trumpa. Ludzie stoją na ulicy, oglądają, robią zdjęcia. Udaje nam się nawet porozmawiać z jednym starszym panem, który opowiada nam o podziałach w USA przy okazji ostatnich wyborów. Po jakimś czasie idziemy w stronę domu handlowego przy 34st szukać innych pamiątek, ale ten wybór okazuje się niewypałem. Zbieramy się więc z tej części Manhattanu, łapiemy BigBus'a (mamy przecież 2 dni tej atrakcji w związku z kartą NYP) i jedziemy w stronę Chinatown i Little Italy.
W autobusie super przewodnik, gość żartuje i opowiada ciekawe rzeczy. Wszystko live, nie tam jakaś lipa z mp3. Wysiadamy na Chinatown i szukamy knajpki (https://www.fly4free.pl/forum/nowy-jork-gdzie-warto-zjesc,763,106997) - jedzenie jest super, ale lecimy dalej. Ogromne wrażenie robi na nas asortyment rozlicznych sklepów i straganów - a już czereśnie całkowicie nas zaskakują. Idziemy w stronę Little Italy, ale jeść włoszczyzny nie planujemy - zamiast tego coś koreańskiego(?) tuż obok genialnego sklepu, w którym sprzedają prawie wyłącznie Grana Padano. Oh, cóż za cudowna okolica dla kogoś, kto lubi dobre jedzenie i dobre produkty.
Najedzeni ruszamy w dalszą podróż BigBus'em - tym razem naszym przewodnikiem jest młoda dziewczyna. Fajnie opowiada i jest bardzo pocieszna w tym swoim zaangażowaniu - gdy zaczyna padać i wszystkie szyby w autobusie parują (a chmury schodzą bardzo nisko), mówi "proszę sobie wyobrazić, że tu stoi to i tamto" (cóż, nie pamiętam więcej tekstów, ale jest bardzo sympatycznie). Ponieważ leje z nieba i jest nam zimno, nie ruszamy się z miejsc i grzecznie z innymi stoimy w ogromnym korku wzdłuż Hudson River, aby po dłuższym czasie wylądować znowu w okolicy Empire State. Niestety, pogoda jest fatalna, ale skoro już tu jesteśmy, to odbierzemy sobie wejściówki na Empire na dzień następny.
Hall w Empire State robi niesamowite wrażenie - ogrom, złoto, marmury, dywany... Ameryka
:) Tutaj rada dla zwiedzających w mniej martwym sezonie - bilety na Empire owszem, można zdobyć wcześniej (jak się je ma w pakiecie w jakiejś karcie typu NewYorkPass), albo nawet zdobyć fast track... wszystko fajnie, ale działa to trochę jak ViaToll na polskich autostradach - co z tego, że szlaban puści Cię automatycznie, skoro korek do szlabanów ma 10km i tak czy tak nie wyprzedzisz tych, co muszą stać do tradycyjnej kasy - tak samo (chyba) jest tutaj - bo kasa biletowa to jedno, ale skanery bezpieczeństwa jak na lotnisku (bramka+bagaż) to drugie. A do security kolejka jest jedna, i tutaj fast track'a nie widzieliśmy. Odbieramy bilety, wsiadamy w metro, szybka kolacja w Chinatown (ale tym razem to wypadek przy pracy: https://www.fly4free.pl/forum/nowy-jork-gdzie-warto-zjesc,763,106997) i można wracać na Brooklyn.21.01.2017, sobota, prawie koniec Sobota upłynie nam na spokojnym zwiedzaniu. Wstępnie nie planowaliśmy tego dnia wycieczki na Manhattan, ale z uwagi na Empire, który ciągle nie był "zaliczony", musieliśmy zmienić nieco nasze plany. Dzień zaczynamy od wyprawy na Smorgasburg. Przewodnik polecał to miejsce jako pchli targ z całą masą pysznego jedzenia. Możliwe, że tak jest, ale nie zimą. My trafiamy na targowisko staroci (ceny raczej z tych wyższych) oraz kilka straganów z jedzeniem w piwnicy starego banku (?). Nic tam nie zamawiamy - jest tam bardzo hipstersko i ceny też stosownie wyższe za podobny produkt, który w budce na mieście jest połowę tańszy. Jedyna ciekawostka z tego miejsca to gigantyczne drzwi do sejfu/piwnicy, gdzie znajdują się stragany.
Z Smorgasburg'a ruszamy na cmentarz. Dlaczego? Trudno powiedzieć, nekropolie zawsze mają jakiś taki wyjątkowy wymiar i Marta bardzo lubi po nich spacerować. Jedziemy zatem na Green-Wood Cementary na Brooklynie, gdzie chwilkę spacerujemy wśród grobów (np. są groby rodziny Tiffany'ego).
Przy wyjściu z cmentarza przypadkiem zostajemy zwabieni zapachem świeżego pieczywa z piekarni, gdzie wpadamy aby zjeść bajgle i pączki - super miejsce (Backed in Brooklyn).
Z Brooklynu jedziemy na Manhattan. Tego dnia ma się odbyć marsz kobiet (związany z inauguracją Trump'a), co widać również w metrze i na ulicach. Aby zatem nie wpaść w sam środek "masakry", jedziemy w stronę rzeki Hudson aby zajrzeć do Chelsea Market (bardzo fajne miejsce, ale drogo i dzikie tłumy ludzi) oraz przespacerować się po High Line - bardzo fajne miejsce, zgaduję, że wiosną/latem jeszcze lepsze, ale i tak polecam spacer niezależnie od pory roku. High Line to taki park, a raczej deptak, który zrobiono na wiadukcie kolejowym - przez miasto kiedyś prowadziła linia kolejowa, która od lat była nieużywana - w miejscu torów zrobiono chodniki i donice z roślinami - ciekawy pomysł, warto to sprawdzić.
Po High Line łapiemy ostatni raz BigBus'a (bo przecież mamy bilet na dwa dni, no nie?) i urządzamy sobie wycieczkę "na północ", czyli wokół Central Parku i w górę, w stronę Harlemu. W Harlemie od razu widać zupełnie inną strukturę etniczną tego miejsca, mimo zapewnień przewodnika, że "bezpieczeństwo się poprawiło" jednak nie chcemy korzystać z możliwości opuszczenia trasy (zwyczajnie nie mamy tyle czasu i BigBusy przestaną jeździć), dlatego też kontynuujemy podróż w dół Manhattanu. Na wysokości MET (mniej więcej) mijamy Muzeum Guggenheima, gdzie na ulicy tworzy się ogromna kolejka ludzi pragnących zwiedzić to miejsce za darmo (akurat sobota jest darmowa w tym muzeum). Tego dnia BigBus też ma problemy - nie działa nagłośnienie - więc chłopak, przewodnik, biega po autobusie i mówi co ma powiedzieć po kilka razy, aby każdy mógł usłyszeć - fajnie to wypada, bo mówi to wszystko bardzo aktorsko i efektownie, dlatego też przy wyjściu z autobusu podobnie jak inni turyści zostawiamy jemu i kierowcy ("we split it fifty-fifty, cent to cent, one to one" powtarzał całą drogę) mały napiwek.
No i w końcu robi się ciemno, a my mamy do zaliczenia nasz "deser", czyli Empire State Building. Po dojechaniu na 34st okazuje się, że pogoda jest jeszcze gorsza niż poprzedniego dnia, co oznacza, że "nic nie zobaczymy". Cóż, trudno, zapłacone, to chociaż się windą przejedziemy.
Po przejściu rozlicznych korytarzy i kontroli bezpieczeństwa w końcu trafiamy do windy, która wiezie nas na pierwszy poziom zwiedzania - całe (80) piętro budynku. W tym miejscu jest wystawa o tym jak budowano itp, oraz oczywiście widok z okna. Ten niestety nie zachwyca - chmury i biało przed nami. Cóż. Na szczęście jest jeszcze kolejny poziom - 86. Po wjechaniu windą na piętro 86-te okazuje się, że chmury są pod nami! Możemy zatem oglądać panoramę drapaczy chmur, które wystają ponad białą kołderkę. Widok jest wspaniały, widać wszystkie ciekawe obiekty, a momentami udaje się nawet przez rozrzedzone chmury dojrzeć samochody na ulicy. Ktoś z ochrony nam tłumaczy, że takie zjawisko zdarza się dość rzadko, że chmury są poniżej. Nie wiem ile w tym prawdy, ale dla nas to super prezent na deser naszej wycieczki.
Uwagi o Empire: - zwiedzanie trawa od 8 rano do 2 w nocy - nie ma limitu czasu, nikt nikogo nie wygania - w ramach karty NYP jest wystawa na 80 piętrze (widok przez okna) oraz observation deck na 86. piętrze. Jest drugi punkt widokowy na piętrze 102, ale oczywiście trzeba za niego zapłacić ekstra
Zdjęcie oczywiście nie oddaje tego co widzieliśmy, ale mimo wszystko dla udokumentowania poniżej widok na Freedom Tower z Empire State Building.
Jedziemy na dół, łapiemy metro. Koniec. W czasie tej podróży więcej na Manhattan nie wrócimy.
Ja jestem z tych co Nowy Jork kochają
:) Twoje relacje czyta się bardzo dobrze, z chęcią przeczytam wskazówki na kolejny raz.Do Air Berlin mam słabość - dzięki nim cieszę się do końca maja szafirowym statusem w oneworld i podarowali mi też voucher na €400, dzięki któremu po raz kolejny zwiedziłem, a jakże, Nowy Jork
;)
Haha, ja z tych co ma zamiar unikac nowojorskiego metra i Air Berlin w ekonomicznej. Dokladny opis na pewno przyda sie innym. Milo, ze ktos ma tyle entuzjazmu
:-)
Podoba mi się Twoja relacja: mapki, informacje. Bardzo chętnie także skoczyłabym do NYC na kilka dni, i taki rodzaj zwiedzania bardzo mi pasuje. Aczkolwiek zasmuciłeś mnie niepochlebną opinią o muzeum historii naturalnej. Spodziewałam się więcej i to to pozytywnych wrażeń.
@Japonka76:Z Muzeum Historii Naturalnej jest kłopot - możliwe, że na nasz odbiór tegoż wpływ znaczący miało zmęczenie, ale zdecydowanie byłem rozczarowany. W październiku z dzieciakami byliśmy w londyńskim i było dużo lepsze. W tym nowojorskim mamy kilka niedogodności, które się nawarstwiają:- chaos - mamy ssaki afrykańskie i nagle trafiamy na ludność Amazonii, a za chwilę na dinozaury- kurz - większość gablot to takie małe hmm.. scenki, np. sawanna, pustynia, tajga itp - 3-4 wypchane lub plastikowe zwierzaki plus trawa - wszystko zakurzone. I na środku sal różne wielkie zwierzaki- ciemno - słabo oświetlone, zwiedzaliśmy muzeum po zmroku i było ciemno i przygnębiająco- blokowane atrakcje (bo ktoś wynajął sobie salę na bankiet), ale powiedzmy to jest mniejszy problem i raczej często się to nie przytrafia- godziny otwarcia - tylko do 17:45, oraz natrętne wyganianie z Muzeum (normalnie jakbym był w markecie Obi we Wrocławiu - ostatnie pół godziny co chwila przez megafon słyszy się, że mamy spadać)Z tego co (przez mgłę) pamiętam to w Wiedniu też bardziej mi się tego typu muzeum podobało. Możliwe, że np. część obserwatorium jest fajna, ale nam nie było dane jej zwiedzać.
Rozumiem. Też mam porównanie tylko do londyńskiego muzeum, a słyszałam, że to nowojorskie jest dużo większe i ma więcej ciekawych eksponatów. A jak widać, wcale tak nie jest. Może to tylko kwestia dobrego marketingu. Szkoda
:(
@zawiertSuper opis. Czekam na kolejne czesci z nycNatomiast przy okazji mam prosbe czy mogłbyś napisac wiecej jak poruszac sie po ny metrem. Tzn te oznaczenia, czy jest na pociagu oznaczenie ze dany pociag jest tylko local badz expressBylbym wdzieczny;)
Masz pociąg oznaczony literką bądż cyferką w odpowiednim kolorze.Za moich nowojorskich czasaów local lub express wyświetlało się na składzie pociągu. Przesiadki na niektórych stacjach trwają parę minut.
@Bartekg85Jako że dwa tygodnie temu byłem m.in. w NYC do poruszania się całą komunikacją polecam aplikację MyTransit NYC z której korzystałem. Wszystkie środki komunikacji w NYC, aktualne informacje o stanie komunikacji czyli o opóźnieniach, robotach i zmianach/zamknięciach (których jest sporo nocą lub w weekend). Dodatkowo mapa komunikacji, aktualne rozkłady jazdy wszystkich dostępnych środków transportu, trip planner.Samo poruszanie się po NYC nie sprawia żadnych kłopotów, kwestia 1-2 dni i wszystko staje się proste i czytelne
;). Przede wszystkim w metrze główna sprawa to kierunek czyli Uptown & Downtown (nie z każdego wejścia do metra pojedziemy w obu kierunkach). @zawiertCzekam na dalszą relację z ciekawością jak Wasze wrażenia z pobytu w NYC z uwagi że w połowie lutego robiłem tą samą trasę AB z tym że po kilku dniach w NYC wyskoczyłem na kilka dni na FL i powrót z NYC do Pragi AB
;)
Niecierpliwych czytelników przepraszam, byliśmy 3 tygodnie w dalekiej podróży, ale powoli wracamy do życia. Relacja z NYC będzie skończona jako pierwsza, później zajmę się wyprawą inną niż wszystkie
;)
@zawiert , świetna relacja! Kibicowsko to w stanach tylko nhl ( a i to też nie wszędzie).Czy w Katz cały czas są te drewniane ., rozpadające się krzesła?
Swietnia relacja i fajnie sie czyta, wlasnie wrocilem z NY.
;) Moze szkoda, ze wczesniej nie przeczytalem, ale lubie niespodzianki. W zwiedzaniu nie mialem takich ambicji, traktowalem bardziej spontanicznie, bez okreslonego planu zwiedzania, a na brak atrakcji nie mozna narzekac.Jesli chodzi o jedzenie, to podobalo mi sie, ze mozna zamowic kolacje w restauracji o 01 w nocy.
:DPozdr.
Ech bo ciągnę tę relację jak flaki z olejem a tu Panama leży odłogiem.Dzisiaj domknę NYC ale coś czuję, że w przyszłym roku będzie kolejna relacja z tego miejsca lub okolic.
22.01.2017, niedziela, Brooklyn i okolice. Wracamy do domu.Pierwotnie plan zakładał, że pojedziemy w niedzielę na Greenpoint na polską mszę, ale dwa dni wcześniej z dachu naszego "loftu" namierzyłem na ulicy obok kościół, gdzie jak się okazało jest tez polska msza (w zasadzie mogła by być każda inna, ale skoro jest po polsku to czemu nie). Przyznam, że doświadczenie było to dość osobliwe - w kościele (sporych rozmiarów) było bardzo mało ludzi, głownie starszych. Cześć z nich na 100% nie znała języka polskiego (np. Latynos siedzący nieopodal, który podczas zbierania ofiary wyjął gruby pęczek banknotów spiętych recepturka i wrzucił kilka do koszyka). Podczas mszy wyróżnia się jedno małżeństwo - ok 50-tki, czytają, śpiewają, niosą dary - widać, że działają w lokalnej wspólnocie. Po mszy to własnie małżeństwo podchodzi do nas i nawiązuje się taki dialog:Oni: "Witajcie! Na stałe czy na krótko"?My: "Dzisiaj wracamy do Polski"Oni: "ojej, szkoda, już myśleliśmy, że ktoś by odmłodził naszą parafię"Smutne to trochę, ale taka prawda. Z resztą nie tylko w NYC, ale tez i u nas - średnia wieku w kościołach się podnosi i wszyscy poszukują młodych, a ich coraz mniej. Po Mszy robimy sobie wycieczkę przez dzielnicę żydowską. Tutaj niestety małe spięcie - podczas spaceru Marta próbuje zrobić zdjęcie *pustego* autobusu szkolnego opisanego hebrajskimi literami i zostaje skrzyczana przez starszego pana w pejsach. Ok, więcej zdjęć nie robimy. Dość powiedzieć, że na ulicy jesteśmy jedynymi osobami, które nie mają czarnego płaszcza i pejsów - jednak poza jedną spinką ze starszym rabinem nic więcej się nie dzieje. Łapiemy wiec autobus, skok na lunch do Tom'a (https://www.fly4free.pl/forum/nowy-jork-gdzie-warto-zjesc,763,106997) i pora wracać po bagaże. Ostatnie godziny w NY to podróż. Wymyśliłem sobie, że nie mam ochoty płacić frycowego za AirTrain na JFK skoro mam przecież ważny bilet na wszystko poza tym AirTrainem. W internecie znajduję informacje, że na JFK (na jeden z terminali) dojeżdża normalny miejski autobus B15 (i jeszcze jakieś Q* z Queens), zatem opcja jest.https://www.panynj.gov/airports/pdf/JFK-system_map.pdfOczywiście w Internecie pełno jest opisów o chodzeniu przez jakieś parkingi, ale skoro można pod sam terminal, to czemu nie. Jednak nic nie jest za darmo - oszczędności na AirTrain wiążą się ze stratą czasu (tego akurat mamy sporo bo i tak musieliśmy opuścić mieszkanie) oraz nieco obniżonym poczuciem bezpieczeństwa w B15. Powiem tak - w nocy bym zdecydowanie nie wybrał tej opcji - najpierw trzeba jechać metrem gdzieś w siną dal na koniec świata (przez trzy ostatnie przystanki w wagonie byliśmy tylko my i jakieś dwa szemrane typki, z których jeden co 5 sekund poprawiał sobie przyrodzenie), a potem przesiadka na B15, w którym pasażerów komplet, ale turystów z plecakami (poza nami) brak. Oczywiście nikt nas nie zaczepiał, ale było tak lekko nieswojo i jak ktoś nie lubi takich klimatów, to jednak AirTrain aż tak drogo nie kosztuje.Po dotarciu na JFK już normalnie - najpierw darmowy transfer z terminala 5 na nasz, potem kontrola jedna, druga i można wsiadać do naszego A330 AirBerlin. Czeka nas krótka nocka, a rano szybka przesiadka i lot do Pragi. W samolocie dużo wolnych miejsc, wiec jak tylko kończy się boarding zajmujemy sobie z Marta po dwa fotele na samym końcu przy oknach i jakoś znosimy nockę w klasie ekonomicznej.23.01.2017, poniedziałek, komunikacyjna masakraPlan, jak zawsze, był prosty. Startujemy z JFK, szybka przesiadka na TXL w samolot do Pragi. Tam odwiedziny u szefa w domu
:), potem Leo Express do Bohumina i wieczorem jesteśmy w Raciborzu, gdzie odbieramy nasze trzy małe gwiazdy. Ale plan nie przewidział, że w Berlinie będzie "atak zimy", jakkolwiek tego nie nazwiemy.W skrócie było to tak:1. Lądujemy na TXL, wysiadamy i idziemy przez terminal na przesiadkę.2. Stoi facet z obsługi jako pomoc przy krótkich transferach. Pytamy go o Pragę. Odpowiedz: Cancelled!3. Jak to? Jak to! Co teraz? "Musicie wyjść na zewnątrz tam będzie stoisko "jakaś nazwa" tam Wam pomogą. 4. A co z bagażami? "Na razie zostawcie je, my się tym zajmiemy".5. Mówiłem Wam już, że nienawidzę TXL? Jak nie to teraz to powiem: nienawidzę TXL.6. Wychodzimy. Okazuje się, że nie tylko my mamy problem. Ma tez go 200 innych osób. Armageddon.7. Czekamy. Kolejka powoli idzie do przodu. W głowie układam plan co dalej.8. Widzę lot do KTW, w sumie pal licho Pragę, lot jest +60 opóźniony, ale ma lecieć.9. Mija godzina, w końcu dopychamy się do okienka. Nie, nie możemy polecieć tym do KTW. Tak, wiemy że on jeszcze nie poleciał, ale w GDS już go nie ma i nie da się wystawić etixa.10. Lecimy do FRA gdzie mamy przesiadkę 40 minut na lot do PRG.11. W FRA oczywiście parkują nasz samolot na końcu wioski, zanim nas dostarczają na terminal busikiem mija 30 minut. Oznacza to 10 minut na przesiadkę. Czyli oznacza to sprint przez terminal 15 osób z TXL. Oczywiście bramka na samym końcu terminala. Udaje się. Przez 5 minut próbuje złapać oddech.12. Lądujemy w PRG. Prawie wszyscy. Marta i ja tak, bagaż nie. "Państwa bagaż jest w TXL". Co za jełopy na tym TXL, trudno. Proszę przysłać kurierem do Wrocławia do domu.13. Dzwonię do szefa, nici ze spotkania.14. Zamawiam ubera z PRG do centrum (70PLN), nie ma czasu na inne dojazdy. 15. Łapiemy LeoExpress do Bohumina. Uff.16. O 21:00 jesteśmy w Raciborzu. W koncu.17. Nasz bagaż leci z TXL do PRG, z PRG do WAW, z WAW do WRO i w końcu dociera do nas do domu. 18. Koniec. Kurtyna w dól.Kiedyś mnie to latanie wykończy.Na koniecA teraz kilka zdań podsumowania:1. Pierwszy wyjazd do Stanów uważam za bardzo udany2. Bardzo nam się podobało w NY. Chętnie tam wrócimy jeszcze nie raz (o ile się da)3. W NY było pyszne jedzenie.4. NBA nie powaliło, ale jedna rzecz z "bucket list" skreślona5. TXL to najgorsze lotnisko jakie znam6. AirBerlin zachował się przyzwoicie i przerzucił nas na Lufthansę gdy był problem w Berlinie.
zawiert napisał:Po mszy to własnie małżeństwo podchodzi do nas i nawiązuje się taki dialog:Oni: "Witajcie! Na stałe czy na krótko"?My: "Dzisiaj wracamy do Polski"Oni: "ojej, szkoda, już myśleliśmy, że ktoś by odmłodził naszą parafię"Smutne to trochę, ale taka prawda. Z resztą nie tylko w NYC, ale tez i u nas - średnia wieku w kościołach się podnosi i wszyscy poszukują młodych, a ich coraz mniej. Przykre, a czemu tak jest?
;)
Po rejsie złapaliśmy szybko metro i udaliśmy się na kolejny długo wyczekiwany punkt programu - do Katz Delicatessen. (https://www.fly4free.pl/forum/nowy-jork-gdzie-warto-zjesc,763,106997). Wizyta była hmm... niezapomniana. Ja poradziłem sobie z kanapką, Marta dała radę tylko z połową, drugą część musieliśmy zabrać ze sobą na wynos (i przemycać na mecz NBA). Solidnie najedzeni złapaliśmy ponownie metro i pojechaliśmy na 34 st, gdzie mieści się legenradny obiekt - Madisone Square Garden.
Hey! Hey! NBA!
Pora na deser - spełnienie marzenia z dzieciństwa. Tak się szczęśliwie stało, że podczas naszej wizyty w NY lokalna drużyna - Knicks nie dość, że grała mecz u siebie, to jeszcze z rywalami ze stolicy - Wizzards, czyli z "naszym" Marcinem Gortatem. Lepiej być nie mogło! Bilety kupiłem jakiś miesiąc wcześniej ($80/os, górne sektory) - byliśmy na miejscu grubo ponad godzinę przed meczem i przed halą był istny dziki tłum. Na wejściu mocna kontrola (jak na lotnisku) - bramki, zakaz wnoszenia jedzenia i picia (ok, kanapkę udało się przemycić ;)). Później zajmowanie miejsc w sektorach. Na parkiecie rozgrzewka, jakieś czasoumilacze, konkursy - dokładnie tak jak sobie to wyobrażałem. Wraz z upływającymi minutami na trybunach robi się coraz to ciaśniej, w powietrzu (niestety) dość mocno daje się wyczuć zapach hot-dog'ów i innego jedzenie rozprowadzanego na trybunach. Potem już jest tak, jak to zwykle na takich imprezach (byłem na meczach siatkówki w Polsce) - gasną światła, prezentacja drużyn, hymn i te sprawy.
Sam mecz - sportowo dla mnie dość ciekawy, Wizzards w ostatniej chwili wygrali ku niezadowoleniu 95% kibiców na sali. Interesujące było to, że przez praktycznie prawie cały mecz trybuny średnio były zaangażowane w grę - czasem tylko skandowane było "Di-fens!, Di-fens!". Za to ostatnie minuty, gdy Knicks mieli szansę wygrać, większość kibiców spędziła na stojąco.
Rozgrzewka. Na górze po środku widać Marcina Gortata :)
Czy podobało mi się na meczu? Pewnie! Ale chyba spodziewałem się odrobinę większego "wow!". Oczywiście momentami było też zabawnie: jak pewnie można się spodziewać, większość trybun zajmowali kibice lokalnej drużyny. W pewnym momencie ktoś z Wizzards przejął piłkę i wykonał efektowny wsad, bardzo efektowny, aż zachęcający do wstania z krzesełka i jakiegoś okrzyku. Marta wstała i krzyknęła "yeeees". Ale tylko Marta. Nikt w promieniu kilkunastu metrów tego nie zrobił. Ups - dobrze, że to nie mecz piłki kopanej w Polsce :)
Po meczu mieliśmy wstępnie plan odwiedzić jeszcze Empire State, ale o godzinie 23 mieliśmy już wystarczająco dużo wrażeń z tego dnia - zamiast na 34th street udaliśmy się do metra linii M (w połowie drogi między MSG a Empire), skąd pomknęliśmy do naszego brooklynskiego mieszkanka.Owszem, nadal są drewniane:
https://youtu.be/rxFrx7UjA7020.01.2017, piątek, stopniowy koniec zwiedzania
Piątek to dla nas dzień odpoczynku - nie mamy za dużo planów, jesteśmy już trochę zmęczeni intensywnością poprzednich dni - dobrze będzie trochę odpocząć. Ciągle jednak na naszej liście "do wykonania" mamy kilka rzeczy w ramach karty NYP, wiec trzeba je wykorzystać do maksimum możliwości.
Jeszcze w czwartek, gdy wyszliśmy z Katz'a, Marta zgłosiła zapotrzebowanie na klasycznego bajgla od Ross and Daughters, zaraz obok Katz'a. Bierzemy zatem metro linii M, wysiadamy na 2nd Ave i udajemy się na kanapkę. Opis miejsca w moim innym poście: https://www.fly4free.pl/forum/nowy-jork-gdzie-warto-zjesc,763,106997. Miejsce jest zjawiskowe, oczywiście do najtańszych nie należy, ale 10 gatunków łososia robi wrażenie. Po szybkim śniadaniu ruszamy do pierwszej biletowej atrakcji - Madamme Tussauds.
Do "klasycznego" muzeum figur woskowych chcieliśmy iść już od dawna, chyba głownie po to, aby sprawdzić na własnej skórze pewna legendę tego miejsca (w Londynie nigdy nie mieliśmy na to czasu). Muzeum jednak jest dla nas sporym rozczarowaniem - w wielu aspektach. Po pierwsze - jakość/odwzorowanie - tutaj polowa figur rzeczywiście przypomina te osoby, które powinna, jednak całkiem sporo figur zupełnie nie przypomina prawdziwego aktora/piosenkarza/polityka. Po drugie - dobór "gwiazd". Owszem, sporo jest postaci znanych (politycy, aktorzy, muzycy), jednak mimo najlepszych chęci sporej części osób zupełnie nie poznaliśmy, nawet po przeczytaniu tabliczki z nazwiskiem. Po trzecie - dobór "gwiazd" - ok, rozumiem, ze gwiazda lokalnej drużyny baseballowej pasuje do tego miejsca i mieszkańcy NY się ucieszą, ale wstawianie trzech głównych "aktorów" z filmu "Zmierzch" raz, ze jest słabe, a dwa - było "na czasie" kilka lat temu. W każdym razie nam trafia się sezonowa wystawa pt. Ghost Busters (z okazji reboot'a tego filmu), która wypadała dość fajnie, bo poza figurami woskowymi było też sporo fajnej scenografii.
Gdy już nam figury się znudziły, wyszliśmy na ulicę, gdzie w blasku fleszy odsłaniano figurę Donalda Trumpa (gdyż 20.01 to był dzień inauguracji Trumpa). Zaraz też dopadli nas: Iron Man, Minnie, Mickey oraz Olaf. "Maj friend, no mani, onli foto". Długo nie trwało, Marta ucieszona, Minnie zabiera mój telefon i robi fotkę, Iron Man wyciąga smyczkę i karteczkę z napisem "TIPS". 1:0 dla nich, trudno, moja asertywność niestety poległa, Marta dalej ucieszona - trzeba zapłacić. Wyciągam różne banknoty z kieszeni a gość próbuje mi wmówić, że $20 będzie ok - no chyba zbaraniał. W końcu ubożsi o $5 idziemy dalej - w stronę sklepu Disney'a.
Mamy trzy małe córeczki, więc odwiedziny w sklepie Disney'a były obowiązkowe na naszej liście. Sklep przeogromny i bardzo nam się spodobał :) - lalki i inne gadżety w cenach przyzwoitych, ubranka - w cenach kosmicznych. Po wielu minutach nabywamy Kopciuszka, Roszpunkę i Bellę oraz partnerów: Tycia, Julka i Eryka, który to postanowił olać Arielkę i zrobić skok w bok z Bellą, gdyż nie-Bestii na stanie nie było. Sklep Disney'a mieści się tuż obok Times Sq, gdzie w najlepsze trwa relacja z inauguracji Trumpa. Ludzie stoją na ulicy, oglądają, robią zdjęcia. Udaje nam się nawet porozmawiać z jednym starszym panem, który opowiada nam o podziałach w USA przy okazji ostatnich wyborów. Po jakimś czasie idziemy w stronę domu handlowego przy 34st szukać innych pamiątek, ale ten wybór okazuje się niewypałem. Zbieramy się więc z tej części Manhattanu, łapiemy BigBus'a (mamy przecież 2 dni tej atrakcji w związku z kartą NYP) i jedziemy w stronę Chinatown i Little Italy.
W autobusie super przewodnik, gość żartuje i opowiada ciekawe rzeczy. Wszystko live, nie tam jakaś lipa z mp3. Wysiadamy na Chinatown i szukamy knajpki (https://www.fly4free.pl/forum/nowy-jork-gdzie-warto-zjesc,763,106997) - jedzenie jest super, ale lecimy dalej. Ogromne wrażenie robi na nas asortyment rozlicznych sklepów i straganów - a już czereśnie całkowicie nas zaskakują. Idziemy w stronę Little Italy, ale jeść włoszczyzny nie planujemy - zamiast tego coś koreańskiego(?) tuż obok genialnego sklepu, w którym sprzedają prawie wyłącznie Grana Padano. Oh, cóż za cudowna okolica dla kogoś, kto lubi dobre jedzenie i dobre produkty.
Najedzeni ruszamy w dalszą podróż BigBus'em - tym razem naszym przewodnikiem jest młoda dziewczyna. Fajnie opowiada i jest bardzo pocieszna w tym swoim zaangażowaniu - gdy zaczyna padać i wszystkie szyby w autobusie parują (a chmury schodzą bardzo nisko), mówi "proszę sobie wyobrazić, że tu stoi to i tamto" (cóż, nie pamiętam więcej tekstów, ale jest bardzo sympatycznie). Ponieważ leje z nieba i jest nam zimno, nie ruszamy się z miejsc i grzecznie z innymi stoimy w ogromnym korku wzdłuż Hudson River, aby po dłuższym czasie wylądować znowu w okolicy Empire State. Niestety, pogoda jest fatalna, ale skoro już tu jesteśmy, to odbierzemy sobie wejściówki na Empire na dzień następny.
Hall w Empire State robi niesamowite wrażenie - ogrom, złoto, marmury, dywany... Ameryka :) Tutaj rada dla zwiedzających w mniej martwym sezonie - bilety na Empire owszem, można zdobyć wcześniej (jak się je ma w pakiecie w jakiejś karcie typu NewYorkPass), albo nawet zdobyć fast track... wszystko fajnie, ale działa to trochę jak ViaToll na polskich autostradach - co z tego, że szlaban puści Cię automatycznie, skoro korek do szlabanów ma 10km i tak czy tak nie wyprzedzisz tych, co muszą stać do tradycyjnej kasy - tak samo (chyba) jest tutaj - bo kasa biletowa to jedno, ale skanery bezpieczeństwa jak na lotnisku (bramka+bagaż) to drugie. A do security kolejka jest jedna, i tutaj fast track'a nie widzieliśmy.
Odbieramy bilety, wsiadamy w metro, szybka kolacja w Chinatown (ale tym razem to wypadek przy pracy: https://www.fly4free.pl/forum/nowy-jork-gdzie-warto-zjesc,763,106997) i można wracać na Brooklyn.21.01.2017, sobota, prawie koniec
Sobota upłynie nam na spokojnym zwiedzaniu. Wstępnie nie planowaliśmy tego dnia wycieczki na Manhattan, ale z uwagi na Empire, który ciągle nie był "zaliczony", musieliśmy zmienić nieco nasze plany.
Dzień zaczynamy od wyprawy na Smorgasburg. Przewodnik polecał to miejsce jako pchli targ z całą masą pysznego jedzenia. Możliwe, że tak jest, ale nie zimą. My trafiamy na targowisko staroci (ceny raczej z tych wyższych) oraz kilka straganów z jedzeniem w piwnicy starego banku (?). Nic tam nie zamawiamy - jest tam bardzo hipstersko i ceny też stosownie wyższe za podobny produkt, który w budce na mieście jest połowę tańszy. Jedyna ciekawostka z tego miejsca to gigantyczne drzwi do sejfu/piwnicy, gdzie znajdują się stragany.
Z Smorgasburg'a ruszamy na cmentarz. Dlaczego? Trudno powiedzieć, nekropolie zawsze mają jakiś taki wyjątkowy wymiar i Marta bardzo lubi po nich spacerować. Jedziemy zatem na Green-Wood Cementary na Brooklynie, gdzie chwilkę spacerujemy wśród grobów (np. są groby rodziny Tiffany'ego).
Przy wyjściu z cmentarza przypadkiem zostajemy zwabieni zapachem świeżego pieczywa z piekarni, gdzie wpadamy aby zjeść bajgle i pączki - super miejsce (Backed in Brooklyn).
Z Brooklynu jedziemy na Manhattan. Tego dnia ma się odbyć marsz kobiet (związany z inauguracją Trump'a), co widać również w metrze i na ulicach. Aby zatem nie wpaść w sam środek "masakry", jedziemy w stronę rzeki Hudson aby zajrzeć do Chelsea Market (bardzo fajne miejsce, ale drogo i dzikie tłumy ludzi) oraz przespacerować się po High Line - bardzo fajne miejsce, zgaduję, że wiosną/latem jeszcze lepsze, ale i tak polecam spacer niezależnie od pory roku. High Line to taki park, a raczej deptak, który zrobiono na wiadukcie kolejowym - przez miasto kiedyś prowadziła linia kolejowa, która od lat była nieużywana - w miejscu torów zrobiono chodniki i donice z roślinami - ciekawy pomysł, warto to sprawdzić.
Po High Line łapiemy ostatni raz BigBus'a (bo przecież mamy bilet na dwa dni, no nie?) i urządzamy sobie wycieczkę "na północ", czyli wokół Central Parku i w górę, w stronę Harlemu. W Harlemie od razu widać zupełnie inną strukturę etniczną tego miejsca, mimo zapewnień przewodnika, że "bezpieczeństwo się poprawiło" jednak nie chcemy korzystać z możliwości opuszczenia trasy (zwyczajnie nie mamy tyle czasu i BigBusy przestaną jeździć), dlatego też kontynuujemy podróż w dół Manhattanu. Na wysokości MET (mniej więcej) mijamy Muzeum Guggenheima, gdzie na ulicy tworzy się ogromna kolejka ludzi pragnących zwiedzić to miejsce za darmo (akurat sobota jest darmowa w tym muzeum). Tego dnia BigBus też ma problemy - nie działa nagłośnienie - więc chłopak, przewodnik, biega po autobusie i mówi co ma powiedzieć po kilka razy, aby każdy mógł usłyszeć - fajnie to wypada, bo mówi to wszystko bardzo aktorsko i efektownie, dlatego też przy wyjściu z autobusu podobnie jak inni turyści zostawiamy jemu i kierowcy ("we split it fifty-fifty, cent to cent, one to one" powtarzał całą drogę) mały napiwek.
No i w końcu robi się ciemno, a my mamy do zaliczenia nasz "deser", czyli Empire State Building. Po dojechaniu na 34st okazuje się, że pogoda jest jeszcze gorsza niż poprzedniego dnia, co oznacza, że "nic nie zobaczymy". Cóż, trudno, zapłacone, to chociaż się windą przejedziemy.
Po przejściu rozlicznych korytarzy i kontroli bezpieczeństwa w końcu trafiamy do windy, która wiezie nas na pierwszy poziom zwiedzania - całe (80) piętro budynku. W tym miejscu jest wystawa o tym jak budowano itp, oraz oczywiście widok z okna. Ten niestety nie zachwyca - chmury i biało przed nami. Cóż. Na szczęście jest jeszcze kolejny poziom - 86. Po wjechaniu windą na piętro 86-te okazuje się, że chmury są pod nami! Możemy zatem oglądać panoramę drapaczy chmur, które wystają ponad białą kołderkę. Widok jest wspaniały, widać wszystkie ciekawe obiekty, a momentami udaje się nawet przez rozrzedzone chmury dojrzeć samochody na ulicy. Ktoś z ochrony nam tłumaczy, że takie zjawisko zdarza się dość rzadko, że chmury są poniżej. Nie wiem ile w tym prawdy, ale dla nas to super prezent na deser naszej wycieczki.
Uwagi o Empire:
- zwiedzanie trawa od 8 rano do 2 w nocy
- nie ma limitu czasu, nikt nikogo nie wygania
- w ramach karty NYP jest wystawa na 80 piętrze (widok przez okna) oraz observation deck na 86. piętrze. Jest drugi punkt widokowy na piętrze 102, ale oczywiście trzeba za niego zapłacić ekstra
Zdjęcie oczywiście nie oddaje tego co widzieliśmy, ale mimo wszystko dla udokumentowania poniżej widok na Freedom Tower z Empire State Building.
Jedziemy na dół, łapiemy metro. Koniec. W czasie tej podróży więcej na Manhattan nie wrócimy.