0
zawiert 18 listopada 2014 21:14
Image

Tutaj następuje średnio atrakcyjny fragment naszej wycieczki. Nie mamy za bardzo koncepcji co ze sobą zrobić, zakupy jednak odpadają, bo wszystko tutaj to wielkie sieciowe galerie handlowe - połowa marek znana z Polski, a i tak wszystko drogie i nie w naszym "targecie". Błądzimy trochę aby w końcu łapać LRT i kolejkę podmiejską i jechać do jakiegoś supermarketu (w sumie nie wiem po co), aby wrócić do KLCC wieczorem. Na 19-tą mamy wycieczkę na górę :) - godzina 19 była polecana w internecie, więc tak też brałem rezerwację, ale szczerze odradzam tę porę. Pogoda była brzydka, jak byliśmy w połowie (na mostku) to jeszcze było jasno ale słabo coś widać, a na górze była już noc - liczyłem na zachód słońca, ale nic z tego nie wyszło.
Sam wjazd na górę drogi, cóż, ale to jedno z takich miejsc jak figura Chrystusa w Rio - nie można nie zaliczyć. Czasu jest wystarczająco dużo na górze, ale obsługa wszystkiego pilnuje i tak nie zamarudzi się dłużej, niż się by chciało.
Image Image Image

I to w sumie ostatnia atrakcja tego wieczoru. Zjeżdżamy na dół, pada, robimy sobie serie selfie przed wieżami Petronas i łapiemy LRT do domu. Jutro ostatni dzień, a my ciągle nie załatwiliśmy prezentów i basenu. Jak to wszystko upchnąć...

06.11 07:00
To już ostatni dzień, więc trzeba wszystko załatwić jak należy. Najpierw sesja foto na basenie :)
Image

Potem robimy sobie wycieczkę na prawdziwy azjatycki bazar, ale o tym będzie osobna opowieść :)

Potem wracamy do chinatown, i kupujemy badziewie dla naszych córek.
Potem wracamy do Central Market na obiad.
Image Image
Z koktajlem to Marta tutaj się nacięła - wcześniej papaya salad nie było taką papają jak nam się wydawało, więc Marta tutaj zamówiła koktajl cucumber and lemon. No i ogórek był ogórkiem. :D

Potem jedziemy do KLCC - chcemy zostawić plecaki w szatni w akwarium i pooglądać rybki. Niestety, nie da się tak (brak szatni), więc odpuszczamy akwarium i jedziemy w KLCC do ichniego centrum Kopernik - Petrosains (uwielbiam angielsko-malajski). Nie jest to szałowe miejsce, ale przynajmniej na godzinę pozbywamy się ciężkawych plecaków.

Potem łapiemy metro do KL Sentral skąd chcemy jechać na lotnisko. I tutaj dwie ciekawostki - po pierwsze - KLIA Express i KLIA Transit (szybki i wolny) kosztują tyle samo. I jest to spora cena - dużo więcej, niż się spodziewałem - 35 MYR, drogo jak na tamte standardy, ale nie mam pomysłu na nic innego więc zostaje Express. Na lotnisko dojeżdżamy z dużym wyprzedzeniem, nadajemy więc nasz plecak na rejestrowany i idziemy jeść. I tutaj wielkie rozczarowanie - część jedzeniowa na KLIA jest hmmm taka jak na Okęciu - syf i drogo. Dość, że zamawiam jakiś indyjski zestaw dla Marty i dostaję udko z mikrofali i zdechłe lassi. Wtopione 15 MYR, trudno, idziemy łapać transport na KLIA2 do sprawdzonej jadłodajni. Tutaj ciekawostka - już nie jest tak olśniewająco jak pierwszego dnia (bo już swoje zjedliśmy w Malezji i nam się poziom wymagań przestawił), ale nadal jest przyzwoicie. No i bingo - mają deser z Durianem.
Durian jest paskudny, ja zjadam połowę po czym dostaję zakaz jedzenia reszty, bo Marta nie będzie chciała ze mną wracać jednym samolotem. Fakt, jest to parszywe w smaku, zdecydowanie nie moja bajka (i zdaje się, że jedliśmy do w cieście na Langkawi tydzień wcześniej).

Po wszystkich perypetiach jeszcze telefon do Polski (żyjemy, zaraz lecimy), stres przy gate (bo naszego KLM B777 nie ma, za to stoi piękny B777 w barwach pechowych linii lotniczych). Na szczęście nasz B777 przylatuje nieco spóźniony z Jakarty i około północy jesteśmy już na swoich miejscach. Czeka nas kolejna radosna noc w przestworzach. Na szczęście nie ma 100% obłożenia, facet przed nami ma silver status w KLM więc biorą go do klasy Eco+, jego kolega ma do dyspozycji 3 miejsca, u nas nie ma trzeciej osoby w naszej grupie foteli więc z Martą mamy 3 fotele do spania, jakoś damy radę.
Image
Serwis słaby, ale trudno, nie ma co marudzić.

W AMS jesteśmy o czasie, sprint lekki po terminalu, i łapiemy samolot do WAW. Niestety, nasz plecak nie ma tyle szczęścia i nie łapie samolotu do AMS, o czym dowiadujemy się na Okęciu. Trudno, kurier przywiezie go do moich rodziców w Wielkopolsce, na jutro. Nam zostaje jeszcze skorzystanie z mercedesa za 1.000.000 zł w ramach kursu Blacklane z Okęcia na Młociny i długi i nudny jak flaki z olejem kurs PB z Warszawy do Wrocławia. Koniec podróży.

W kolejnej części opowiem Wam o bazarze. A jako suplement podam koszty, przynajmniej te, które jeszcze pamiętam.Odcinek 7. Bazar i podsumowanie
Przepraszam za odgrzewanie kotleta, miałem brać się za relację norweską, ale wypada zamknąć w końcu ten temat.

Odkąd zaczęliśmy z Martą podróżować gdzieś dalej niż Bieszczady, zawsze ciągnęło nas na bazary. Pamiętam jak pierwszy raz byłem we Włoszech, wiecie, takie pielgrzymko-wycieczki. Wszyscy w planach mięli cały dzień na Capri a my z premedytacją wybraliśmy całodzienne chodzenie bez celu po wąskich uliczkach Neapolu (jakoś nawet nie przyszło nam do głowy, że może być to niebezpieczne). Do dzisiaj mam slajdy (tak tak, prawdziwe slajdy), z tamtejszych bazarów. Potem stało się to już naszym zwyczajem, więc skoro był bazar w Rio, musiał być też nasz bazar azjatycki.

Byliśmy podczas tej podróży na nocnym bazarze na Langkawi, ale podświadomie szukaliśmy czegoś innego. Do tego zależało nam na znalezieniu i skosztowaniu duriana (uparłem się). Chow Kit był niewypałem, więc złapaliśmy metro i jedziemy w kolejne miejsce - Pudu Wet Market.
Myślę sobie, że gdybym mieszkał w KL na stałe, to byłoby miejsce mojego zaopatrywania się w naprawdę świeże produkty.

Zaczyna się niewinnie - wyjście z kolejki, kilka uliczek, telefon do miłośnika/miłośniczki masaży:
Image

Dalej, po przejściu przez ulicę zaczynają się stragany. Najpierw sklepy zoologiczne, czyli rybki różnorakie do kupienia (?):
Image

A potem już wszystko co tylko można sobie wyobrazić, od słodyczy, po bawole poroże; wszystkie możliwe podzespoły z kurczaka, jakieś gotowane breje, żaby, żółwie, kwiaty, zioła, ryby. Ludzie uśmiechnięci, chętnie pozujący do zdjęć. To, co nie sprzedali, ląduje na ziemi, aby stać się chodnikiem. Dla mnie to taka Azja w pigułce (wiem, jeszcze mało Azji widziałem). Co prawda czystość, zapach i wrażenia estetyczne pozostawiają wiele do życzenia, ale zdecydowanie warto było tam pójść.
Kilka fotek z tego miejsca:
Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image
Na żywo wygląda to dużo, dużo lepiej :)

Podsumowanie
I pora na małe podsumowanie.
Najpierw hity i kity wyjazdu:
HIT: Koh Lipe - dla mnie top wycieczki. Pierwszy raz na "rajskiej wyspie", do tego jak miesiąc miodowy w pigułce, domek z widokiem na plażę, rafa, biały piasek. Koniecznie kiedyś tam wrócimy.
HIT: Jedzenie - w sumie wszędzie. Tanie (z wyjątkiem kolacji u Chińczyków na Langkawi), pyszne. Dania generalnie dość podobne do siebie, ale mi to absolutnie nie przeszkadzało.
HIT: Zwiedzanie Langkawi skuterem. Polecam każdemu, idealny sposób na całodniową wycieczkę, cena niewielka a przyjemność i elastyczność duża.
HIT: AirAsia - tanie i wygodne przemieszczanie się za niewielkie pieniądze.
HIT: KLIA2 i restauracje, jak na lotnisko tanie i pyszne.
HIT: Pudu Wet Market

KIT: Cameron Highlands. Niestety, to mnie rozczarowało, generalnie jako takie (ok, pola herbaciane ładne, ale te 15 minut zachwytu nie rekompensują zmarnowanego dnia), atrakcje też słabe ("Mossy Forrest tour"). Samo Tanah Rata to komercja, jedzenie drogie, spanie nie najtańsze.
KIT: Penang/Georgetown i cała ta akcja UNESCO. Nic tam wyjątkowego i ładnego, ogólne wrażenie z Penang ratuje pyszne jedzenie i tropical spice garden.
KIT: Zakupy w KL - przynajmniej dla mnie - większość centrów handlowych to prawie to samo co w Europie (te same marki), trudno znaleźć coś fajnego.
KIT: Monorail w KL - tu spodziewałem się czegoś bardziej wypasionego niż mała, ciasna i powolna kolejka na jednej szynie.
KIT: Durian. Paskudny.
KIT: Autokary w Malezji - kiepski stan i dosyć luźne traktowanie rozkładu (np. nikt nie mówi, że trzeba się w połowie drogi przesiadać)
KIT: KLIA (stary terminal) i paskudna restauracja z jedzenie z mikrofalówki
KIT: Petronas Towers - zwiedzanie. Droga atrakcja, raczej taka z "trzeba to zaliczyć", ale zdecydowanie bym nie powtórzył. Do tego 19:00 to beznadziejna godzina na wjazd.

Malaria: napiszę to tutaj. My się nie zabezpieczaliśmy, Malarone wyszło nam za drogo, a Doksycyklinę nam odradzono. I teraz tak - w KL komarów nie spotkaliśmy (ale w apartamencie na wysokości mogło być dla nich za wysoko), w Cameron Highlands też ich za bardzo nie było (w lesie, w górach), a w Tanah Rata były ale można było zamknąć okno.
Niestety najgorzej było na Langkawi, gdzie kilka z nich mimo stosowania Mugga i innych syfów nas dopadło. Skończyło się na moim strachu i po powrocie na badaniu Marty we wrocławskim szpitalu (dostała gorączki po paru dniach po powrocie).

I na sam koniec podsumowanie finansowe, które z uwagi na to, że minął już prawie rok od naszego wyjazdu, będzie dość ogólne.
Bilety KLM WAW-KUL RT (via AMS): 3750 PLN (2 os.)
Bilety AirAsia (KUL-LKW,LKW-PEN): 330 PLN (2 os., jeden bagaż rejestrowany)
Prom Langkawi-Koh Lipe - Langkawi (2 os., 500 PLN)
Noclegi: Castaway Resort - Koh Lipe (2 noce, 320 PLN), nora Sama (50 PLN), Airbnb Mk Langkawi (2 noce, 33 EUR), Airbnb Kuala Lumpur (2 noce, 90EUR), Airbnb Georgetown (2 noce, 74 EUR, drogo w stosunku do tego co było w KL), Tanah Rata - Cameron Highlands - nie pamiętam
Petronas Towers - wjazd na górę (2 os., 175 PLN, kupione w Polsce przez Internet)
Bilety autobusowe: Georgetown-Cameron Highlands 2 os., 80 PLN), CH - Kuala Lumpur (2 os., 70 PLN) - kupione w Polsce przez Internet

Jedzenia nie liczę, każdy ma swoje preferencje. Do tego trochę kasy na komunikację publiczną w KL (nie mają tam biletów na cały dzień, trzeba się męczyć jednorazówkami), skuter na Langkawi, snorkeling na Lipe i Thai Massage :) oraz wycieczka w Cameron Highlands.

Ostatnie zdania podsumowania: było wspaniale. Rajska plaża, pyszne jedzenie, zupełnie inny klimat, ludzie, metropolia. Idealny zestaw na pierwszy raz w Azji. Teraz w kolejce: Kambodża+Wietnam, Chiny, Japonia, Filipiny. Jest z czego wybierać.

Dziękujemy za uwagę. Jakby były jakieś pytania, chętnie dopowiemy to, czego zabrakło.

Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

oskiboski 21 listopada 2014 21:45 Odpowiedz
Dobrze się czyta ale więcej zdjęć !
lukste9 23 listopada 2014 13:42 Odpowiedz
swietna relacja.w lutym bede na Koh Lipe ale jak narazie szukam noclegu jakies budzetowego.Wiesz moze czy na miejscu mozna cos taniego wynajac??
zawiert 23 listopada 2014 18:59 Odpowiedz
Na północy sunrise jest coś dla backpackersow. Ale sprawdź Castaway bo my mieliśmy domek z tych drogich a spotkany na miejscu Polak płacił za domek w ogrodzie 1/3 tego co my.
lukste9 23 listopada 2014 19:46 Odpowiedz
dzieki za info:)pozdrawiam
lukste9 9 grudnia 2014 21:35 Odpowiedz
swietna relacja:)czekam na dalsza czesc:)
grzes830324 23 grudnia 2014 11:50 Odpowiedz
więcej dalej :) czekamy
pestycyda 12 stycznia 2015 22:14 Odpowiedz
Hej, i co dalej? Tu się czeka :)
zawiert 12 stycznia 2015 23:32 Odpowiedz
Oj kurcze blade zapomniałem skończyć opowieść. A następny odcinek to truskawkowy horror. Postaram się w tym tygodniu wyrobić.
st3f4n00 13 lutego 2015 22:33 Odpowiedz
Fajna relacja. :)